Warning: mkdir() [function.mkdir]: No such file or directory in /includes/Core/AdoDB/adodb5/adodb.inc.php on line 1735

Warning: mkdir() [function.mkdir]: No such file or directory in /includes/Core/AdoDB/adodb5/adodb.inc.php on line 1735

Warning: mkdir() [function.mkdir]: No such file or directory in /includes/Core/AdoDB/adodb5/adodb.inc.php on line 1735
Europejskie Centrum Solidarności

JEDENASTU GNIEWNYCH LUDZI

Sześć rozmów i jedenastu rozmówców. Najbardziej stresował mnie wywiad z trzynastolatkiem. Niesłusznie. Zaskoczyły mnie dziewczyny.

Organizatorzy ALL ABOUT FREEDOM FESTIVAL 2021 proszą mnie o napisanie o twarzach festiwalu. Twarze festiwalu to osoby, które mają inspirować publiczność, brać udział w towarzyszących przeglądowi filmów dyskusjach.
– Wybraliśmy jedenaście takich osób. Czym się wyróżniają? Mimo pandemii nie poddali się, starają się zmienić świat na lepsze – wyjaśniają.
Pandemia trwa już półtora roku. Nie wiem, co więcej poza jej przetrwaniem można by było jeszcze osiągnąć. Osobiście uważam, że to bardzo trudny czas.
Jestem ciekawy tych bohaterów. Przeglądam listę, którą dostałem z ECS: artysta, pszczelarz, urbanistka, dyrektorka szkoły, właściciele modnego klubu muzycznego i pięć dziewczyn, które prowadziły protest przed biurem posłów PiS.
Niektóre z tych osób kiedyś poznałem albo o nich czytałem. Są nazwiska, które widzę pierwszy raz.
Jestem dziennikarzem. W zeszłym roku z Dorotą Karaś napisałem książkę „Walentynowicz. Anna szuka raju”. Z bohaterką książki można się nie zgadzać. Trzeba jednak przyznać, że była uparta. Nadawałaby się na twarz tegorocznego festiwalu.

AGNIESZKA TOMASIK
DYREKTORKA, KTÓREJ NIE ZNIKAJĄ UCZNIOWIE
 
O szkołach wiem, że zasadniczo są do niczego, a nauczyciele mało zarabiają i jest im wszystko jedno. Uczniowie masowo chorują na depresję. Umówienie się z dzieckiem na wizytę u psychiatry graniczy z cudem, bo nie ma wolnych terminów. W niektórych szkołach dyrektorzy skarżą się, że uczniowie im „poznikali”.
– Jak to poznikali? Mnie nikt nie zniknął! – dyrektorka wkurzyła się zaraz na początku rozmowy. Po chwili jednak dodaje.
– Też o tym słyszałam. To niedopuszczalne. My uruchomiliśmy całodobowy telefon na wypadek, gdyby dziecko lub rodzice potrzebowali pomocy. Jak trzeba było, to do domu szedł dzielnicowy.
Agnieszka Tomasik, dyrektorka Zespołu Szkół nr 8 w Gdańsku, to – jak wyczytałem – filolożka polska, autorka wielu nowatorskich koncepcji kształcenia, liderka nauczycielskiej sieci Kreatywna Pedagogika i doktor nauk humanistycznych.
Co ona takiego zrobiła w pandemii, że ją wybrali na twarz festiwalu?
Opowiada mi, jak w dwa dni przeniosła szkołę na zdalne nauczanie. Potem razem z nauczycielami uczyła się, jak pracować z dziećmi online. Żeby urozmaicić lekcje, mobilizowali do pomocy absolwentów i przyjaciół szkoły. Tłumaczy mi, że jak dzieci są zbyt zmęczone siedzeniem przed komputerem, to trzeba je puścić na wagary. Znaleźli nawet czas na szycie maseczek.
Dochodzę do wniosku, że dla niej przejście na zdalne nauczanie nie było takie trudne. Po namyśle przyznaje mi rację.
– Bo ja już przedtem prowadziłam zajęcia z wykorzystania technologii w edukacji. To był mój konik – przyznaje.
Pytam, dlaczego szkoły nie zmieniają się od wielu dekad, nauczyciele są nudni, opresyjni, a większość dzieci nie przepada za nauką?
– Nie u mnie. Ja jestem dyrektorką zmian. U mnie jest szkoła bez dzwonka, bez stopni, bez stresu.
Mówię trochę żartobliwie, że powinna zostać ministrą edukacji.
– No pewnie! Jestem do tego stworzona.
– Co by pani wtedy zrobiła?
Po dziesięciu minutach muszę jej przerwać.
– Zmodyfikuję pytanie. Trzy najważniejsze rzeczy.
Dostaję krótką wersję: – Po pierwsze trzeba ograniczyć biurokrację. Po drugie nauczyciele muszą świetnie zarabiać. I po trzecie zabroniłabym wszelkich rankingów. One niszczą polską edukację. Mojej szkoły nie znajdzie pan w rankingach.
– Dlaczego?
– Bo przyjmujemy dzieci, które mają depresję albo niepełnosprawność. Albo obcokrajowców, albo takich, którym się życie obsunęło w dniu egzaminów. Albo tych zaniedbanych przez rodziców, którzy mają kłopoty. Ja ich nie pozbawiam szans. A szkoły rankingowe szukają tylko uczniów bez problemów.
Podoba mi się plan pani dyrektorki. Martwi mnie trochę punkt drugi. Ten z zarobkami.


 
BOLEK JACASZEK
CZŁOWIEK, KTÓRY SPROWADZIŁ PSZCZOŁY DO MIASTA

 
Trzynastoletni Bolek dowiedział się, że pszczołom grozi wyginięcie. Uznał, że to źle, bo pszczoły zapylają rośliny. Bez zapylania grozi nam klęska głodu. Bolek postanowił uratować pszczoły i zajął się ich hodowlą. Wyczytał, że w mieście mają lepsze warunki do życia niż na wsi. Ale same do miasta się nie przeniosą. Pomógł mu tata i dziadek, założyli trzy ule.
Nigdy nie przeprowadzałem wywiadu z trzynastolatkiem. Więc mam tremę. Tak jak się obawiałem, moje pytania nie są najmądrzejsze. Czy podoba mu się zdalna szkoła? Nie podoba. Dlaczego? Brakuje mu ludzi. Czy ma czas na gry komputerowe? Nie ma, bo przy ulach jest dużo pracy. Chociaż pomaga mu tata i dziadek.
Rozmowa się ożywia.
– Co takiego fascynującego jest w pszczołach?
– To, że w zależności od wieku mają różne zadania.
– Co robią najmłodsze?
– Pierwsze zadanie to sprzątanie ula. Mało ciekawe zajęcie. Potem pilnują ula, a dopiero potem zaczynają zbierać nektar i pyłek. Karmią tym swoją rodzinę.
Słucham wykładu o zwyczajach pszczół. Złą sytuację mają trutnie, czyli samce. Jesienią są przepędzane z ula i umierają z głodu.
Bolek przeznaczył na ule swoje stypendium za dobrą naukę. Projektem zainteresowała się Politechnika Gdańska, która użyczyła mu terenu. Naukowcy są ciekawi, czy miejski miód będzie równie dobry oraz czy taka hodowla pomoże okolicznym działkowcom.
– Kim będziesz w przyszłości?
– Entomologiem.
– Czym zajmuje się entomolog?
– Wie wszystko o insektach.
Na mój rozum Bolek już jest niezłym entomologiem.
Następnego dnia chłopiec sam do mnie zadzwonił.
– Trochę mnie pan zaskoczył z tym pytaniem o to, kim chcę być w przyszłości. Bo ja jeszcze myślę o innych rzeczach. Interesuje mnie jeszcze aktorstwo i historia.
Bolek przypomina mi Dudusia z filmu „Podróż za jeden uśmiech”. Duduś bardzo mi imponował. Dzięki niemu do dzisiaj na przykład pamiętam, dlaczego zęby należy myć ciepłą wodą. Duduś umiał to naukowo uzasadnić.



 

KATARZYNA ROZMARYNOWSKA
URBANISTKA, KTÓRA CZYTA NIEMIECKIE GAZETY

 
Urbaniści to interesujący rozmówcy. Można z nimi w nieskończoność rozmawiać o tym, jak mogłoby wyglądać idealne miasto. Katarzyna Rozmarynowska – doktor habilitowana – jest nie tylko urbanistką, ale i badaczką dziejów zieleni publicznej, nauczycielką akademicką, autorką książki: „Ogrody odchodzące…? Z dziejów gdańskiej zieleni publicznej 1708–1945”.
W rozmowie ze mną obala jeden z mitów na temat Gdańska. Zawsze wydawało mi się, że przed wojną było to piękne i dobrze zagospodarowane miasto.
– Nieprawda. Gdy pracowałam nad książką, przeglądałam niemieckie gazety z międzywojnia. Całe dekady. W XIX wieku powstało tu zaledwie pół ulicy, a w latach trzydziestych niewiele więcej. Nie powstała żadna nowa dzielnica. Tu nie było przemysłu, nie było maszyn parowych. To było takie miasto garnizonowe. Na starych pocztówkach jest kilkadziesiąt tych samych miejsc. I jak się dobrze wpatrzyć, to widać, w jakim stanie są te kamienice i jak to się wszystko wali. Było to miasto chylące się ku upadkowi.
Pani profesor widzi, że jestem zdziwiony.
– Dla mnie to też był szok – pociesza mnie. – Po wojnie zaczęliśmy nową epokę. Ten nowy Gdańsk ma swoją własną tożsamość. Strajki w 1980 roku też się do tej nowej tożsamości przyczyniły.
Mówimy o współczesności i nasza rozmowa staje się nieco smutna.
– To przez te niemieckie gazety. Te gazety zmieniały są powoli. Ja czytałam je rocznikami. Widziałam, jak z roku na rok narasta groza. Najpierw delikatnie. Najpierw było coraz więcej artykułów przeciwko Żydom. Potem wykańczali przeciwników politycznych i na koniec lat trzydziestych jest już tylko jeden ton. Prawie tak jak dzisiaj.
Pytam, czy wie, dlaczego została zaproszona na festiwal?
– Też się nad tym zastanawiałam. Nie wiem. Może dlatego, że świat zainteresował się zielenią, zwłaszcza miejską. Chciałam odmówić, ale obiecano mi, że będę mogła się wypowiedzieć na temat zieleni gdańskiej. A ja mam coś ważnego do powiedzenia.
Pani profesor ma oczywiście rację. Świat zainteresował się zielenią. Niestety, zbyt często największy wpływ na naszą rzeczywistość mają głosy skrajne. Jedni chcą betonować każdy skrawek ziemi, inni roztkliwiają się nad każdym dziko rosnącym krzaczkiem.
Warto posłuchać, co do powiedzenia mają ludzie kompetentni.



ALEKSANDRA ŁOBODA, JULIA LANDOWSKA, JULIANNA ŁOBODA, MARIANNA ŁOBODA, MAJA PIETRUSIEWICZ
DZIEWCZYNY, KTÓRE ZMIENIĄ ŚWIAT
 
Historia tych dziewczyn zaczyna się w październiku 2020 roku. Trybunał Konstytucyjny wydał wtedy orzeczenie, które zaostrzyło prawo aborcyjne w Polsce. Wywołało to demonstracje uliczne w całej Polsce.
Przed biurem posłów PiS w Gdańsku protest rozpoczęły trzy dziewczyny. Potem dołączyły następne. Siedziały tam codziennie od 7 rano do 21 wieczorem. Miały ze sobą transparent „Zajmijcie się pandemią, prawo wyboru zostawcie kobietom”. Uznały, że kryzys wywołany epidemią Covid-19 został wykorzystany do zmiany prawa aborcyjnego.
Przesiedziały tam przez zimę. O ich proteście wielokrotnie pisały media. Czasami na zwoływane demonstracje przychodziło po kilkadziesiąt tysięcy osób.
W Dniu Kobiet, 8 marca 2021, przekazały transparent do Muzeum Gdańska. Podpisało się na nim kilka tysięcy osób.


Z dziewczynami spotykam się w kawiarni. Widziałem je przedtem na zdjęciach w prasie. Opatulone kocami, wyglądały na zziębnięte. Spodziewam się licealistek. Opada mi szczęka, gdy po kolei opowiadają mi, czym się zajmują. Wszystkie mają po dwadzieścia kilka lat i są bardzo poukładane.
Aleksandra Łoboda studiuje na Sciences Po w Paryżu. To polityczna uczelnia, skończyli ją na przykład wszyscy prezydenci Francji. Chciałaby pracować w Biurze Praw Człowieka, które ma być tworzone w Gdańsku.
Julianna Łoboda to architektka. Skończyła też budownictwo proekologiczne.
Marianna Łoboda studiuje malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku oraz antropologię i etnologię kultury na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.
Maja Pietrusiewicz skończyła kryminologię (nie mylić z kryminalistyką). Studiuje też prawo na UG i pracuje w banku. Marzy o tym, żeby zostać prokuratorką. Czeka, aż władza się zmieni i pan Ziobro odejdzie.
Julia Landowska studiuje medycynę
– Spotkały was jakieś szykany ze strony policji?
Aleksandra Łoboda: – Byłam już na trzech przesłuchaniach. Raz miałam wrażenie, że pani policjantka mi grozi. Nie ma prawa się tak zachować. Skontaktowałam się z prawnikiem.
Maja Pietrusiewicz: – Gdańska policja zachowuje się lepiej niż warszawska, ale czasami dostawali polecenia z góry, żeby coś z nami zrobić. Wtedy stosowali takie drobne szykany. Legitymowanie albo kontrola techniczna pojazdu, jak jechałyśmy samochodem.
Aleksandra Łoboda: – Poseł Kacper Płażyński oskarżył nas publicznie o zniszczenie fasady jego biura. Chodziło o obraźliwe napisy. Ale to nie my zrobiłyśmy. Uznajemy, że naruszył nasze dobra osobiste. Wysłaliśmy mu pismo z żądaniem publicznych przeprosin. Nie odpowiedział, więc wytoczymy mu sprawę.
Dziewczyny skutecznie potrafią walczyć o swoje prawa. Podobnie zachowywała się opozycja demokratyczna w latach siedemdziesiątych. Oni też domagali się od władz praworządności i też nie dawali zastraszyć się szykanami.
– Co dalej z waszym protestem?
Julianna Łoboda: – O, to jeszcze nie koniec. Właśnie założyliśmy fundację, która zajmie się sprawami kobiet. Nazywałyśmy się „Widzialne”.
Maja Pietrusiewicz: – Zmiana jest kobietą. To nasze motto.
Aleksandra Łoboda: – Teraz organizujemy protesty w obronie TVN. Będziemy też monitorować działania polityków w zakresie praw kobiet.
Dziewczyny na zmianę opowiadają mi o kolejnych planach związanych z działalnością fundacji. Chcą walczyć o świeckie państwo i bronić praworządności w Polsce, a nawet przeciwstawiać się łamaniu praw człowieka na Białorusi. I dużo, dużo więcej.
Jestem pod wrażeniem. PiS obudził bestię. Skąd one mają tyle energii?




MARIUSZ WARAS

SZTUKA, KTÓRA WALCZY Z SYSTEMEM
 
– Te protesty są naprawdę fajne – mówi mi Mariusz Waras. – Wraca to, co było na początku lat dziewięćdziesiątych. Wtedy protestowali anarchiści, ekolodzy, stoczniowcy. Na murach pojawiały się hasła. To było autentyczne.
Waras zajmuje się street artem, czyli sztuką ulicy. Wzdycha, gdy o tym mówi.
– W Paryżu pociągi malowane w tych biedniejszych dzielnicach docierały do tych bogatszych. To była jakaś tam walka z systemem, niesprawiedliwością. Ostatnio trochę zabiliśmy tę ideę oddolnego ruchu. Jeśli robisz coś oficjalnie, są na to pieniądze, jest podnośnik, a prezydent przecina wstęgę, to nie jest do końca prawdziwe. Bo to musi być ładne.




Waras ma 42 lata i jest wykładowcą w gdańskiej i szczecińskiej Akademii Sztuk Pięknych. – Podoba mi się ta praca. Jest to przedłużenie studiów, młodości. Czuję się, jakbym nigdy nie opuścił uczelni.
Jego sztuka komentuje to, co dzieje się aktualnie i teraz.
– To jest proste, ale i ryzykowne. Od razu masz zwolenników i przeciwników.
Jest też jednym z najbardziej znanych na świecie autorów murali. Można je oglądać na budynkach na całym świecie – od Budapesztu do Rio de Janeiro. Na wystawie w Singapurze jego praca wisiała obok obrazu Banksy’ego, najbardziej znanego twórcy street artu na świecie. Kilka lat temu został poproszony o pomalowanie bolidu Formuły 1, którym jeździł mistrz świata Kimi Raikkonen.
– Ja się tym bawię. Podróżuję, poznaję różne kraje, poznaję ludzi. Przez to wszystko mam chyba spojrzenie na tę naszą Polskę z różnych kontynentów. Świat nie żyje tym, co dziś dzieje się w Polsce. Nie jesteśmy pępkiem świata. Z tamtej strony nadal najbardziej widoczny jest Lech Wałęsa i papież. No może jeszcze Lewandowski.
Waras pyta mnie, z kim jeszcze będę się spotykał.
– Ewą i Arkiem Hronowskimi. Oni zajmują się gastronomią, prowadzą tu w stoczni klub B90.
Artysta patrzy na mnie z oburzeniem.
– Oni nie zajmują się gastronomią. Oni robią kulturę.

 

EWA I ARKADIUSZ HRONOWSCY

TWÓRCY ULICY ELEKTRYKÓW

 
Kiedyś mój syn zapytał mnie, czy znam jakichś sławnych ludzi. Oczywiście jako dziennikarz poznałem wielu.
– Na przykład kogo?
– Lecha Wałęsę.
Noblista nie zrobił na nim wrażenia. Ani inni premierzy i prezydenci, których wymieniłem. Niedawno mój syn skończył osiemnaście lat i pierwszy raz poszedł do stoczni na koncert na ulicę Elektryków. Wrócił zachwycony. Powiedziałem mu wtedy, że znam człowieka, który wymyślił to miejsce.
– Naprawdę?!
Tym razem mój syn spojrzał na mnie z uznaniem.
Ewę i Arkadiusza Hronowskich poznałem wiele lat temu. Prowadzili wtedy Spatif na Monciaku. Czasami organizowali tam koncerty, ale to był kiepski pomysł. W Spatifie nie było na to miejsca. Jedni chcieli słuchać muzyki, inni chcieli przepchać się do baru. Gdy w Gdańsku otworzyły się tereny stoczniowe, wydzierżawili jedną z hal na klub muzyczny B90. Nikt nie wróżył im sukcesu. Kto tam będzie chodził? Tymczasem przy B90 zaczęły parkować foodtrucki, powstał skatepark dla deskorolkarzy. Któregoś dnia Hronowski, gdy błąkał się po stoczniowych halach, znalazł tabliczkę z napisem „Ulica Elektryków”.
Dziś to już kultowe miejsce. Latem jest tam festiwal muzyczny, w weekendy przychodzi tam po kilkanaście tysięcy osób, głównie młodych.
Zanim się z nimi spotkam, zaglądam do Internetu. Na pierwszym miejscu wyskakuje mi tekst z 2020 roku: „Precedensowy wyrok w Gdańsku. Właścicielka klubu muzycznego B90 została prawomocnie skazana”. Na zdjęciu Ewa na ławie oskarżonych.
– Zaczęło się od koncertu Behemota – mówi Arkadiusz.
No tak. Nergal, czyli Adam Darski i jego deathmetalowy zespół Behemoth. To nie są ulubieńcy dzisiejszej władzy.
Prokuratura zarzuciła Ewie organizację imprez masowych bez zezwolenia. Hronowscy uznali, że to nonsens. Mają przecież taki sam klub muzyczny, jakich w Polsce wiele. Żaden z nich nie musi ubiegać się o pozwolenie na każdy koncert osobno. Sąd skazał Ewę na 30 tys. zł grzywny. Wyrok sprawił, że teraz wszystkie kluby muzyczne mogą być ścigane.
– I co teraz? – pytam. – Możecie działać?
– Musimy za każdym razem ubiegać się o zezwolenie na imprezę masową albo nie sprzedawać alkoholu – tłumaczy Arek. – Zbudowaliśmy antresolę. No i mamy to teraz gdzieś.
– Nie, nie gdzieś, bo teraz jestem skazana – protestuje Ewa.
– Ale ta sprawa i tak nam pomogła. Powstało Stowarzyszenie Organizatorów Imprez Artystycznych i Rozrywkowych, które skupia wszystkich ludzi z naszej branży. Szefem jest Mikołaj Ziółkowski, szef OPENERA. Teraz działamy razem, pomagamy sobie, wspólnie załatwiamy wszystkie sprawy. To taka nasza Solidarność – mówi Arkadiusz.





STOJĘ Z BOKU I PATRZĘ NA KONIEC ŚWIATA
 
Osoby, z którymi się spotykałem, proszę o jedno słowo, odpowiedź na pytanie, co jest dzisiaj najbardziej potrzebne? Najczęściej słyszę: wolność, solidarność. Jedna wybiera inicjatywę. Zaskakuje mnie Mariusz Waras.
– Spokój. To słowo zawiera w sobie wszystko – wyjaśnia.
Dzwoni Aleksandra Łoboda.
– Robimy dziś protest w sprawie lex TVN – mówi.
– To przyjdę zobaczyć – obiecuję.
To jej nie wystarcza.
– Chcemy, żebyś też coś powiedział w obronie wolności mediów.
Zastanawiam się tylko chwilę. Jako dziennikarz chcę opisywać to, co się dzieje, a nie kreować rzeczywistość. Wymiguję się.
Ale od tamtej pory nie daje mi to spokoju. Może ja po prostu wolę stać z boku i się tylko przyglądać? Może takich jak ja jest za dużo i dlatego mamy tyle problemów?



Marek Sterlingow
dziennikarz, reportażysta, współautor wraz z Dorotą Karaś książki „Walentynowicz. Anna szuka raju” (2000)